Gdyby raj był łatwo dostępny to nie byłby to raj. Proste! Z takiego założenia wychodzę od kilku lat. A od zawsze zadaję sobie pytanie, dlaczego ja mieszkam tak daleko? I zazdroszczę, szczególnie w moim okresie przedwyjazdowym do Polski, wszystkim Polakom mieszkającym na północy Włoch, że mają tak blisko. Blisko z mojego punktu widzenia. Bliżej ode mnie o jakieś 1000 km.

No cóż nie ma co owijać w bawełnę. Podróż autem do Kalabrii nie należy do szybkich i tanich. Samo przejechanie autostradą włoską wychodzi mi 1300 km i 13 godzin dobrej jazdy. A z roku na rok jakoś ta droga wydaje się nam coraz bardziej ciągnąca się i coraz bardziej zatłoczona. Ale nie o marudzeniu miało być a o tym, czy to możliwe jest do wykonania i czy opłaca się?

Pytania, które musisz sobie zadać

Pytanie jest trochę takie niejednoznaczne, bo wszystko zależy od tego, czy jesteś w stanie tyle km przejechać? Czy masz na to wystarczająco dużo czasu? Czy możesz sobie pozwolić na dodatkowe koszta typu noclegi na trasie? I przede wszystkim pytanie dotyczące, czy podróżowanie znosisz jako mordęgi a może traktujesz to jako przygodę? No i przede wszystkim, czy jesteś fanatykiem produktów włoskich i czy chesz je sobie przywieźć do domu robiąc przy tym zapasy na rok?
Na te pytania musisz sam sobie odpowiedzieć, bo to Ty wiesz najlepiej, ile przejedziesz bez zatrzymywania się, jak znosisz Ty i Twoi bliscy podróż i ile masz pieniędzy przeznaczonych na wakacje.

Nasze plusy i minusy

My jeździliśmy zawsze autem. Nawet z miesięcznym niemowlakiem, co nie wszyscy są w stanie tego dokonać ze względów komfortowych. Bywało tak, że jak trzeba było to robiliśmy całe 2500 km (tyle mam od domu do domu) na jeden rzut beretem a czasami było i tak, że zatrzymywaliśmy się na postój, w jakiejś mieścinie, z myślą, że i zwiedzimy coś ale zazwyczaj kończyło się tylko na planach bo zmęczenie ciągłą jazdą jednak było większe, jak chęć zwiedzania. Pomyślisz, szaleńcy, po co się tłuc tyle autem, jak można wygodnie samolotem.
No właśnie podróż autem ma swoje minusy ale ma też i plusy. Zwłaszcza, że nasz pobyt w Polsce zawsze przeciągał się aż do 2 miesięcy i auto używaliśmy non stop organizując jakieś wycieczki po Polsce albo odwiedziny u dziadków na wsi.
Ale jeszcze jeden był powód, który przeważał nad wyborem auta zamiast samolotu. W samochód zawsze można było naładować zapasów i wiele produktów, których nie ma w danym kraju.
Z Kalabrii woziłam zawsze oliwę, tuńczyka, kawę, wino, figi w czekoladzie, sery a nawet kalabryjskie cytryny a z Polski też w zamian nabierałam przeróżności, przyprawy, które trudniej jest znaleźć w Kalabrii, kaszę jaglaną, gryczaną, herbatę i wódkę bo o nią zawsze się upominają moi szwagrowie.

Czy to było dla mnie ekonomiczne?

Czy taka podróż wychodziła mi ekonomicznie? Dla mnie tak. Bo jak już wspominałam przy pobycie dwumiesięczym bez auta byłoby kiepsko spędzać czas w Polsce. A wypożyczyć auto na cały nasz pobyt to nie mała kwota. Również, gdy chodzi o „wymianę towaru” to było to dla mnie zawsze ekonomiczne. Wystarczy pomyśleć o samych butelkach wina i oliwy, to już nie lada waga, a do tego minimum 10 kg kawy, którą zawsze woziłam z Włoch i inne smakołyki sprawiały, że produkty ważyły więcej, jak my sami. Musiałabym słono zapłacić za nadbagaż w samolocie albo za przesyłki kurierskie a nie wszystko przecież da się wysłać np wódka, czy wino.
Koszta przejazdu w jedną stronę wynosiły mnie około 350 euro za same opłaty drogowe, paliwo, kawy, herbaty i drobne smakołki. Do tego jeżeli chcemy się zatrzymać na jakiś nocleg musimy doliczyć dodatkowe koszta, zależne od ilości osób. Prowiant na drogę też potrzebny. I co najważniejsze, czy mamy fundusze na zakup interesujących nas produktów. Samo kupienie zapasu oliwy i kawy na cały rok np to jest to już koszt około 100 euro.
Przejechanie Włoch zajmuje mi bite 13 godzin a opłata za autostradę włoską aż 73 euro. Jednakże najtrudniejszym i najbardziej uciążliwym kawałkiem do pokonania dla nas jest Polska i brak autostrady prowadzącej prosto do Lublina. Nie dość, że musisz zwolnić prędkość jadąc przez wszystkie wioski to i wymaga to o wiele więcej wysiłku i spostrzegawczości. Przecież coś lub ktoś niespodziewanie może wyskoczyć na drogę. Brrr.
Dlatego w tym roku naszą wyprawę dwutygodniową odbędziemy samolotem, z malutkimi walizeczkami, bez jakichkolwiek smakołyków i ciekawi mnie bardzo, jak to wyjdzie w praktyce.
No cóż wszystkiego nie da się mieć.