Pomysł na weekend w Kalabrii:  trzy miasteczka po stronie jońskiej jako alternatywa dla Tropei
Pomysł na weekend w Kalabrii: trzy miasteczka po stronie jońskiej jako alternatywa dla Tropei

Pomysł na weekend w Kalabrii: trzy miasteczka po stronie jońskiej jako alternatywa dla Tropei

Podobno, gdy po raz pierwszy robi się daną rzecz, to nigdy nie zapomina się jej. I chyba to prawda. Bo kiedy pomyślę o moim pierwszym typowo turystycznym weekendzie w Kalabrii, wciąż wzruszam się. (Niestety w Kalabrii obowiązek szkoły w sobotę uśmierca nasze marzenia o weekendach poza domem i nigdy nie możemy zaplanować sobie weekendu z prawdziwego zdarzenia tak, jak turyści, którzy eksplorują swój region).

Ale ten weekend miał być nasz. Miało to być coś pomiędzy relaksem a naturą w agroturystyce z basenem.
Jedyne co, to mieliśmy tylko wstąpić na chwilę do Stilo, miasteczka zaliczającego się do Klubu Najpiękniejszych Osad w Kalabrii, aby zobaczyć słynną Cattolica di Stilo, która już od kilku lat czeka na dołączenie do elity dziedzictwa UNESCO, ale… Ale wszystkie nasze plany poległy, gdy w ostatniej chwili przez przypadek odkryłam istnienie zamku w Stilo. Początkowo myślałam, że to był błąd Google Maps. Przecież w Stilo nie ma zamku, ale Mapy Google nie mylą się.

Tak więc w ostatniej chwili reorganizujemy walizkę, dodajemy wygodne buty trekkingowe, szorty i t-shirty, i jesteśmy gotowi wyruszyć na przygodę, zapomninając tym samym o basenie.

Stilo miasteczko w Kalabrii

Widok na Stilo jawi się nam już z daleka, przez co często zatrzymujemy się, aby móc uwiecznić te widoki aparatem. Panorama ze Stilo w tle jest piękna. I za każdym razem, gdy przybliżamy się co raz bliżej i bliżej, nasze zdumienie i zachwyt wzrasta.

Pierwsze co pragniemy zobaczyć to oczywiście nowo odkryty przez nas zamek. Szczyt, na którym znajduje się wydaje się być dość daleko i wysoko, i już czuję wysiłek, jaki będę musiała zrobić, by dostać się tam.

Widok na Monte Consolino w Stilo
Stilo z widokiem na Górę Consolino, na której znajduje się zamek

Dla pewności, czy ścieżka jest otwarta dopytuję się pierwszo co napotkanego Stilara. Staruszek spogląda na mnie bacznym spojrzeniem tak, jakby chciał powiedzieć, a gdzie ty dziewczyno chcesz się wybrać, ale odpowiada tylko, że tak, doradzając, aby wziąć ze sobą wodę. Potem wskazując na mojego męża, który czekał na mnie w aucie pyta się, czy jest Kalabryjczykiem i nie czekając na moją odpowiedź już mu szepcze w dialekcie niezrozumiałe dla mnie słowa. Co oni sobie powiedzieli? Żaden z nich nie chciał mi zdradzić sekretu.

Ścieżka jest cudowna i przyjemna, ale tylko na początku. Kiedy korona z drzew, która daje cień na szlak kończy się i widok otwiera się na Dolinę Stillaro, zaczynam rozumieć, co staruszek miał na myśli.

Zaczynam łapać pierwszą zadyszkę i odczuwać, jak pot spływa mi po plecach, na których mam plecak. Teraz już wiem dlaczego praktycznie nie mówi się o zamku i dlaczego tu nie ma ani jednej żywej duszy. Dostać się do niego to nie lada wyczyn i nie jest to wykonalne dla wszystkich.

Wspinaczka nie jest długa ale dość stroma. Nie zaprzeczam, że miałam momenty kryzysowe i biłam się myślami na co mi to było, tym bardziej, że temperatura powietrza przekaraczała wówczas 30 stopni. Ale kiedy dotarliśmy do zamku, zaniemówiłam. I w tym samym momencie poczułam satysfakcję, że warto było się spocić i pomamrotać głośno, choć i tak nikt mnie nie słyszał, no prawie nikt.

Na samej górze, gdy już dotarliśmy, całkowitą ciszę przerywał jedynie wiatr, który tańczył między murami zamku, a atmosfera, która nam towarzyszyła pozwoliła skoncentrować się na przeniesieniu się do przeszłości. Bez problemu zaczęłam sobie wizualizować sceny legend związanych z tym zamkiem. Tej wyprawy nie zapomnę do końca życia.

Ach, gdy dotarliśmy już na sam dół w końcu dowiedziałam się co takiego tajemniczego szepnął staruszek mojemu E. Otóż powtórzę Ci, żebyś był/a świadomy/a, bo podobno trzeba uważać na węże i bezpańskie psy. Na szczęście my ani jednych ani drugich nie widzieliśmy. (PS. staruszek doradził nam, by wziąc ze sobą jakieś kije, nam wystarczyły znalezione przy drodze).

Oczywiście odwiedzamy też słynną Cattolica di Stilo i osobiście sprawdzam kolumny o porządku jońskim. Według legendy (kolejnej!) zostały one przetransportowane tutaj z jednego z greckich miast (Monasterace a może Squillace, tego nie wiadomo) i wykorzystane w budowie Cattolica. Już sama myśl o tym, jak one mogły tu na wzniesienie zostać przeniesione sprawia, że to miejsce chcesz zobaczyć. Cattolica naprawdę robi wrażenie.

Jednak tutaj już o ciszę i spokój trudno. Plączący się turyści utrudniają zrobienie zdjęcia. No cóż, to jest przekleństwo każdego miejsca, które zostało oficjalnie okrzyknięte atrakcją turystyczną.

Uciekamy szybko od tłumów i udajemy się na poszukiwania domu Tommasa Campanelli. Bo to właśnie tutaj w Stilo urodził się ten słynny filozof, który za głoszenie swoich tez spędził wiele lat w różnych więzieniach. Ale, jak się dowiedziałam od jednego z mieszkańców to tak naprawdę nie wiadomo, który to prawdziwy dom Tommasa. Nie ma żadnego oficjalnego dokumentu, który wskazywałby dokładne miejsce. Dla celów turystycznych i spragnionych emocji turystów takich, jak my, wybrano po prostu jeden z niezamieszkanych domów. Przyczepiono tabliczkę, et voilà. Chcieliście zobaczyć dom Tommasa Campanelli, no to macie.

Po tych wszystkiech atrakcjach nasze zaspokojone dusze w końcu oddały głos ciału i nagle rozbudziło się w brzuchu burczenie. Od lokalnych wydobywamy informacje, gdzie najlepiej jest zjeść a po obiedzie urządzamy spacer po starym mieście. Uwaga, jest tam kilka perełek do sfotografowania i do nacieszenia oczu.

W jednej z uliczek Starego Miasta dostrzegamy również kolejną możliwość trekkingu ale wyprawa na zamek dała mi tak bardzo w kość, że moje zmęczone ciało marzyło już tylko o tym basenie, nad którym to miałam spędzić przecież całą sobotę.

Agroturystyka okazała się strzałem w dziesiątkę. Usytuowana na wzniesieniu i otoczona drzewkami oliwnymi pozwalała zapomnieć o zmęczeniu i wszystkich górkach jakie trzeba było pokonać w Stilo, by dostać się na zamek.

Nie wiem czy mieliśmy nasze twarze tak zmęczone czy praktykują ze wszystkimi goścmi ale my zostaliśmy przyjęci na brzegu basenu a orzeźwiające aperitivo, które nam zaserwowano na powitanie pozwoliło znieśc lepiej biurokratyczne procedury meldunku. A potem ten apartament z widokiem na Morze Jońskie! i relaks w basenie.

Wieczór decydujemy się spędzić w Squillace. Chcemy podążyć ponownie śladami Tommasa Campanelli i odwiedzić zamek, w którym był więziony. Przyznam się, że z zewnątrz robi większe wrażenie, jak wewnątrz ale lekkie rozczarowanie wynagradza nam widok na wszelkiego rodzaju bottege z ceramiką. Bo Squillace właśnie słynie z wyrobów ceramicznych. Spacerując tutaj uliczkami odnosiłam wrażenie, że każdy mieszkaniec wytwarza je i oczywiście po przemierzeniu kilku sklepików nie oparłam się pokusie zakupu. Do domu wróciłam z dwoma talerzami zdobionymi ręcznie i garnkiem. A tak na marginesie, z tego garnka wychodzi najsmaczniejsza ciecierzyca jaką kiedykolwiek jadłam.

Na kolejny dzień nie mamy planu. Trochę niezdecydowani i zdezorientowani na co mielibyśmy ochotę zastanawiamy się czy w ogóle nie spędzić ostatnich godzin w basenie nim wymeldujemy się. Ostatecznie wiedząc, że w te strony tak szybko nie zawitamy postanawiamy dalej eksplorować Kalabrię. Decyzję podejmujemy podczas śniadania, które konsumujemy nad basenem. Jedziemy do Santa Severina. Na szybkiego googluję ile km oddalone i co można zobaczyć. Klamka zapadła.

Santa Severina pojawia się nam na horyzoncie już z daleka. Usytuowana na dość wysokiej skarpie z widokiem na rozlegające się pola i sady drzewek oliwnych. Tak jakby specjalnie dla Santa Severina to wzniesienie zbudowano.

Tutaj miasteczko tętni życiem. Jest niedziela i na głównym placu turyści przeplatają się z miejscowymi ale bez problemu można odróżnić kto jest kto. Turysta uważnie rozgląda się za atrakcjami tak jakby bał się, że jakiś ważny szczegół go ominie a miejscowy nie zważając na nic plotkuje ze znajomymi przed barem.

Santa Severina

Naszym celem jest zamek i otwarcie przyznam, że jest to mój pierwszy zamek w Kalabrii z jakich do tej pory odwiedziłam z przebogatymi eksponatami. Wystawy jedna za drugą, każda komnata zadedykowana innej tematyce. Zamek jest przeogromny i można tutaj spokojnie spędzić pół dnia a bilet to jedyne 3 euro które naprawdę warte jest wydania. Tutaj po raz pierwszy widziałam stroje rycerzy i przyznam że pierwsze co pomyślałam to że niemal są identyczne jak zbroje dawnych polskich żołnierzy.

Jednak pomimo tak miłego zaskoczenia, dla mnie Santa Severina pozostała w cieniu Stilo i jego ruin zamkowych. Jak również Caccuri, do którego skuszeni nazwą zatrzymaliśmy się w drodze powrotnej do domu tylko po to by zerknąć z ciekaości co tam jest. Wyjątkową rzeczą w Caccuri okazało się tylko crema caffe tak pyszne, że po wypiciu jednej porcji zamówiliśmy od razu następną, na wynos.

I tak sączyliśmy sobie to crema caffe już w aucie, w drodze do domu, delektując się widokami na góry Sila, które właśnie mijaliśmy. Byle do domu, byle do następnego takiego cudownie zaskakującego weekendu.

[mailerlite_form form_id=1]

hello.calabria instagram fotografo in calabria
error: Content is protected !!