Polska Wigilia: 12 potraw, opłatek, siano pod stołem, początek kolacji wraz z pojawieniem się pierwszej gwiazdki i te wszystkie tradycje, które już znacie i które u mnie nie są aż tak widoczne a nawet niektóre z nich znikły.

Kiedyś, w początkowych latach moich przygód migracyjnych, było mi z tego powodu źle bo z jednej strony, tradycje i tradycyjne potrawy tworzą przynależność do wspólnoty i pozwalją na bycie członkiem danej kultury a z drugiej strony, wskazują na odmienność tych, którzy nie podzielają tej samej tradycji i nawyków żywieniowych, zwracając uwagę na kontrastowy podział „my” i „oni”. No to jak jest u mnie?

 

Do tej pory było nijak. Nie potrafiłam się utożsamić z nowymi tradycjami. Wspomnienia o dawnych i o nie mocy ich celebrowania wierciły mi w brzuchu niestrawność a w głowie rodziły się uczucia buntu i nienawiści do świąt włoskich. Ale chyba po 13 latach mieszkania tutaj zdołałam w końcu wykreować moją własną Wigilię, która ostatecznie nie odpowiada ani tradycjom polskim, ani włoskim. Ot taki mix wykreowany przez te wszystkie lata odzwierciedlający mnie i moją rodzinę. Mnie, która na co dzień krząta się pomiędzy włoską codziennością a polskimi korzeniami i która od 13 lat uczy się gotować po wegetariańsku.
No właśnie, tu jest chyba między innymi ten „sekret” mojej tożsamości wigilijnej, który mi pomógł w wykreowaniu jej. Nie, to nie ja jestem wegetarianką ale mój mąż (taki ubytek ma według niektórych). Dlatego włoski dorsz solony odpada, ryba po grecku też i nawet łososia w winogronach przestałam już robić.
Na szczęście, karpia nie jadałao się w moim domu, więc i dla mnie o jeden „ból” mniej. Aczkolwiek próba świętowania Wigilii z karpiem odbyła się kiedyś w moim domu rodzinnym ale tylko raz i została zaniechana po dyskusji, o tym kto ma temu karpiowi dać w łeb. Nie było odważnych i po prostu daliśmy sobie spokój. W ten oto sposób karp przestał być naszą tradycją jeszcze gdy byłam Polką w 100 %.
Jednakże do mojej kalabryjskiej Wigilli przeniknęło kilka typowych elementów polskich, choć co nieco zmodyfikowanych. Poniekąd są to smaki z dzieciństwa, które uwielbiałam i na które czekałam ze śliniącymi się w nadmiarze gruczołami i które to do tej pory wzbudzają we mnie ślinotok. Bo tradycje, to coś, co nas ukotwicza w danym schemacie postępowania i które to uzmysławiają, że przynależymy do grona danej kultury nawet gdy tego nie chcemy, czy też nie możemy uczestniczyć w obrzędach, to one i tak zostają w naszej pamięci na zawsze. Smaków z dzieciństwa nie zapomina się nigdy.