Widzieliście kiedykolwiek Kalabryjczyka z mapą w ręku? Ja nie! I pewnie dlatego zawsze nasze wyprawy są pełne niespodzianek. Dlaczego? Bo nikt z nas do nich nie przygotowywuje się. Ja daję za pewnik, że skoro mąż Kalabryjczyk, to zna drogi nawet, gdy nigdy w życiu nie był w tych stronach. A mój mąż wychodzi z założenia, że skoro ja rzucam hasło na odwiedzenie miejsca to i wiem, o tym miejscu wszystko. A tu masz ci babo! Okazuje się, że tak nie jest. I taka sama sytuacja powtarza się zawsze, również, gdy decydujemy się wybrać do Papasidero.
Papasidero, to malutka miejscowość usytuowana w rejonie gór Pollino. Sławę zdobyła sobie dzięki Grotta del Romito, w której odkryto, w latach 60-tych XX wieku, niezwykły ryt bawoła pochodzący prawdopodobnie z okresu Paleolitico. Grottę odwiedziliśmy już znacznie wcześniej dlatego o niej będzie innym razem. Dziś, chcę zabrać Was do Sanktuarium della Madonna di Costantinopoli usytuowanego tuż nad rzeką Lao i jednocześnie wciśniętego w skałę.
O Sanktuarium mało kto wie i w ogóle mało się mówi o nim. Mieszkańcy lokalni traktują je jak zwykły obiekt sakralny i nie przykładają się, ani do waloryzacji, ani promocji. Dlatego znalezienie tego obiektu graniczy z cudem bo wszystkie drogowskazy zadedykowane są właśnie Grocie.
No dobra przyznaję się, że nie spisałam żadnego adresu gdzie owe Sanktuarium znajduje się, nawet nie miałam pojęcia czy jest ono w samej miejscowości, czy też na obrzeżach, jak Grotta? Wiedziałam tylko, że Sanktuarium znajduje się u brzegu rzeki Lao ale samo Lao ma aż 50 km długości. To tak, jakby szukać igły w stogu siana.
Traf chciał, że wybraliśmy najkrótszą drogę ale za to z tysiącem zakrętów, po której nikt nie uczęszcza. Żadnej żywej duszy by móc zapytać o informacje. A gdy już natrafisz na homo sapiens, to myślisz, że jesteś uratowany. Wielki błąd! Żadna z trzech napotkanych istot, które los nam zesłał na naszą drogę, nie okazała się być lokalasami: robotnik drogowy to obcokrajowiec, parka sympatycznych staruszków, którzy nie jadą wcale w pole – jak podejrzewaliśmy – tylko poszukują grotty, to turyści z okolic Rzymu. A na sam koniec trafiają się nam jeszcze zagraniczni turyści – Anglicy. Ok, w tym momencie, moje przeświadczenie, że na tym zagubionym świecie nie znajdziemy nikogo poza mieszkańcami Papasidero okazuje się błędne. Koryguję stereotypowe postrzeganie Kalabrii, której nikt nie odwiedza jednocześnie poddając się i decydując, że o drogę to ja już nie wypytuję. Niech teraz mąż próbuje szczęścia. Ślubny postanawia celować w bar. I trafia. Tam zawsze znajdzie się miejscowy, praktykujący kalabryjskie dolce far niente, który udzieli wskazówki.
Ku mojemu zdziwieniu dowiaduję się, że ta malutka i niepozorna miejscowość ma nawet punkt informacyjny. Co za radość! Uzyskam informacje, których nie zebrałam przed wyjazdem. Pech jednak chciał, że ten prawdziwy przewodnik dziś jest nieobecny ale mamy do dyspozycji osobę, która nam otworzy wrota do Sanktuarium. Dobre i tyle.
Leniwie przemierzamy 100 schodków, które prowadzą nas na obrzeża miasteczka, gdzie znajduje się Sanktuarium. Towarzyszy nam pies o imieniu Betowen, pojawiając się nie wiadomo skąd. Pani z kluczami od Sanktuarium opowiada, z wielkim entuzjazmem, że Betowen, to pies turystów i towarzyszy im zawsze. Co ta kobita mówi? Pies, który oprowadza turystów? Ni zowąd pojawiają się również – niemalże jak Betowen – Anglicy, których zatrzymałam wcześniej na drodze. Widocznie zaszczepiłam w nich ciekawość.
Sanktuarium okazuje się strzałem w dziesiątkę i warto było uparcie dążyć do celu. Ta mała perełka w kształcie litery T z prostokątną dzwonnicą pochodzi z XVII wieku. Do Kościoła dostać się można przez most wybudowany w 1904 przez Nicola Dario tuż nad pozostałościamii mostu średniowiecznego, który jest jeszcze obecny. Szum wody lekko zagłusza ciszę ale to nie przeszkadza w oddaniu się atmosferze historycznej świetności Sanktuarium, gdy żyła jeszcze Święta Maria Angelica Mastroti, której objawiała się Madonna z Costantinopoli (1851 – 1896).
Anglikom, łamanym angielskim i włoskim migowym tłumaczymy, że wspinając się szlakiem znajdującym się za Sanktuarium zaprowadzi ich prosto do Groty. Podekscytowani decydują się na wyprawę. Betowen oczywiście już wywęszył wędrówkę i „zdradził” nas dla Anglików. Shit! Ta historyjka z Betowenem to prawda! Gdybym tej sytuacji nie widziała na własne oczy, to bym nie uwierzyła. Ciekawe, czy mu burmistrz choć michę pełną jedzenia daje na obiad za troskliwą opiekę nad przyjezdnymi?
My kusimy się na otwarcie wrot jeszcze innego kościółka a na resztę nie starcza już czasu. Marzy mi się podróżowanie slow, ale plusem jest to, że pozostał jeszcze jeden motyw do odwiedzenia po raz kolejny Papasidero – ruiny zamku.
Kalabrię, wbrew pozorom, trzeba esplorować, poszukiwać. Ona nie jest łatwa do odkrycia. Może wydawać się nam, że tu nic nie ma oprócz dzikiej natury. Jednak ona skrzętnie ukrywa swoje perełki przed obcymi bo nigdy nic nie wiadomo. Tak, jakby bała się, że ktoś może zechcieć sobie przywłaszczyć jej skarby. W sumie, historia dla niej nigdy nie była łaskawa.