Kuchnia kalabryjska jest kuchnią bardzo skromną i sezonową. Dlatego, gdy sezon na dane warzywo albo owoc trwa, to jada się to aż do bólu. Taka postawa jest spowodowana tym, iż w dawnych czasach jadało się po prostu to co się wyprodukowało. A że nie było ani lodówek, ani zamrażarek a jedzenia nie marnowało się, to jadało się to co urosło w przydomowym ogródku, a potem trzeba było czekać aż do następnego roku. Ta tradycja kulinarna jeszcze jest mocno zakorzeniona wśród kalabryjczyków i czasami ja też korzystam z takiej okazji – przejedzenia się aż do bólu. Dlatego publikuję – póki jeszcze jest – kolejne danie z bobem. 
Danie to jadałam bardzo często u siostry mojego męża. Smak i aromat jest nie do opisania i przyznam się otwarcie, że nigdy takiego samku nie potrafię odwzorować u mnie w domu, w mojej kuchni. Być może sprawia to cały klimat i aura wokół przygotowań. Mój bób po prostu kupuję na straganie a u szwagierki wszystko jest swojskie. 
Najpierw bób zrywa się w ogrodzie i nie do jakiegoś woreczka plastikowego a do koszyka wiklinowego. Zrywając ten bób i myśląc o talerzu pełnym makaronu z bobem i ziemniakami to nawet, gdy nie jesteś głodny, to i tak na samą myśl ci cieknie ślinka. Ale do rzeczy, już nie przynudzam. 

Wyłuskujemy bób (potrzebujemy jakieś 400g). Obieramy 2 duże ziemniaki i kroimy w kostkę. Kroimy 1 młodą cebulę. W garnku na oliwie podsmażamy cebulę, bób i ziemniaki. Dodajemy wodę (tyle by przykryło składniki plus woda na makaron) i gotujemy jakieś 5 – 10 minut. Po tym czasie dodajemy makaron i gotujemy do momentu, aż będzie on gotowy. Zgodnie z obowiązującą regułą makaron powinien być krótki. Najbardziej odpowiedni to ditali (około 300g), choć moja szwagierka serwuje to danie ze spaghetti. Odlewacie wodę ale nie do końca, dodajecie oliwę no i oczywiście nie zapomnijcie posolić i popieprzyć do smaku. Na wierzch wskazana duża ilość startego parmiggiano. I obiad gotowy.